Chyba nigdy nie czułam tak silnego bólu mięśni, stawów i głowy. A przecież bóle głowy to moje drugie imię z racji guzów.
Chyba nigdy nie miałam takiego obrzydzenia do jedzenia. Mój smak zamienił się w bagno w ustach, a węch tak się osłabił, że bez problemu sprzątam po kotce.
Chyba nigdy nie byłam tak słaba, że z trudem mogę dojść do łazienki, a większość dnia spędzam w łóżku półdrzemiąc. Obranie kilku ziemniaków na obiad to już jest wyczyn.
Do tego kłopot z brzuchem. Na początku były torsje, a potem przeszło na dół. Niby nic nie jem, a ciągle coś jest.
Do tego ciągły kaszel.
Z lekarką nie mam kontaktu, bo ona jest tylko dwa dni w tygodniu. W piątek spróbuję się z nią skontaktować. Oczywiście żadnego testu mi nie zleciła, bo byłam zbyt chora, żeby jeździć do punktu pobrań. Do domu pewnie by przyjechali (jak do Rodowicz), ale za ciężkie pieniądze.
Na szczęście syna nie zaraziłam. Szef dał mu kasę, żeby się zbadał. Stał w kolejce 3 i pół godziny, ale jest negatywny.
O i tyle. Wracam do łóżka.