Dzien dobry obu rannym ptaszkom!
Przysiadlam do was obu z kawka...ale wyscie juz pewnie moje obie Agnieszki.... do swych zajec odlecialy...
Dzis moj ukochany piateczek...ale ja spac cos dzisiaj nie moglam-zasnelam boweim z pewnymi myslami w glowie i te same nad ranem mi sen zrabowaly...
Wczoraj bowiem po burzliwym i emocjonalnym dniu w pracy zrozumialam "gdzie jest pies pogrzebany" i dlaczego czuje sie tam, jak sie czuje. Postanowilam rozmowic sie zatem z szefowa i glowe zajmuje mi teraz przemysliwanie, w jaki sposob ta rozmowa powinna przebiegac.
Nie chce oczywiscie odkrywac mych kart i opowiadac jej o schorzeniach, ale przy tym nacisku psychicznym jaki mi tam robia i ja sama sobie rowniez dokladam-mozna sie szybko spodziewac, ze zakonczy sie to zalamaniem nerwowym.
Nie chce was tutaj zemeczac szczegolami, wyjasnie wiec moze tylko krotko o co chodzi. Jak wam kiedys opowiadalam -moje miejsce pracy zostalo stworzone na bazie dwoch studenckich nieopodadkowanych miejsc pracy o niskim wymiarze godzin.
Jeden student byl odpowiedzialny za papierologie i siedzial glownie te swoje tygodniowe 10 godzin w biurze, drugi uczestniczyl w spotkaniach teamu i jezdzil z nimi na te ich tygodniowe "szkolenia dla wolontariuszy"- pracowal wtedy po 8-10 godzin dziennie i robil cala robote zwiazana z organizacja tych szkolen. Gdy szefowa zapytala przed rokiem tych 4 pedagogow jakie zadania mialaby przejac zatrudniona na stale, na 20 godzin nowa osoba-spisano wtedy wszystko co sie dalo.
Problem w tym, ze ja sie absolutnie z tym pensum zadan godzinowo nie wyrabiam. Do tego nie uczestniczac ani w ich naradach dotyczacych tresci szkolen, ani nie bedac na tych tygodniowych wyjazdach-ciagle jestem w pogodni za informacjami, ktore sa konieczne bym wypelnila czego sie ode mnie oczekuje. Powoduje to u mnie permanentny stres i frustracje. Naleze bowiem do osob, ktore zanim wyjda z biura chca miec czyste biurko i skrzynke mejlowa. No taka juz sie urodzilam, ze robie to co mi sie poleci od reki, nie znosze gdy sie "niewywiazuje z powierzonych mi obowiazkow".
Musze wiec wyjasnic szefowej, ze tych zadan administracyjnych plus organizacyjnych jest za duzo i ze trzeba by faktycznie zatrudnic jednak jednego "studenta", ktory by tak jak kiedys wspieral team w zadaniach zwiazanych z wyjazdami szkoleniowymi.
Gdybym zarabiala tam wiecej bez trudnu zrezygnowala bym z czesci mego zarobku, by szefowa te dodatkowa osobe zatrudnila. Niestety ja zarabiam wlasciwie jak osoba niewyksztalcona. Dlaczego? Ano bo takie sa u nas stawki. To instytucja nie prywatna a wojewodzka i dostaja z gory tylko tyle a tyle pieniedzy na personal.
Nie chce jednak przy tym wyjsc przy tej rozmowie z szefowa na osobe niekompetetna, ktora sobie po prostu z robota nie radzi. Zastanawiam sie wiec w jaki najlepszy sposob wyjasnic jej powody mej frustracji i podpowiedziec rozwiazanie, ktore by uleczylo chora sytuacje...
Chora i dlatego, ze przez te nowa sytuacja caly team jest skonfliktowany... Szwankuje komunikacja miedzyosobowa, oni podejmuja decyzje razem w czworke, ja nie moge sie doprosic by te decyzje podjeto, bo zawsze ktos z nich jest nieobecny. Spieraja sie wiec ze soba,a ja sie dobijam o te decyzje...no nie jest to na pewno praca dla osoby ze sklonnoscia do stanow depresyjnych. Ale tego szefowej powiedziec raczej nie moge. Wiem jedno. Pracuje swietnie, gdy sama jestem odpowiedzialna za jakies zadanie. Moze powinnam jej zaproponowac by mi dala inne bardziej samodzielne stanowisko? Jest nawet takie u nas. No ale ono jest zajete...
Czy macie moze jakies pomysly?
P.S. Wybaczcie, ze na chwile obecna mniej uczestnicze w waszych sprawach, nie komentuje waszych postow, nie odnosze sie do waszych fotek czy wypowiedzi.
Funkcjonuje w swiecie realnym jakos, ale nie starcza mi sil na swiat wirtualny.
Licze na to jednak, ze to minie i znowu bede tutaj tak jak kiedys. Cala soba...