Ale na się zrobiło dramatycznie.Zupełnie inne zdarzenia,ale ani Maniusi ani Agnieszce przeżyć nie zazdroszczę.
Jedyna pociecha,że dobrze się wszystko skończylo.Ale obawa o powtórkę zostaje już na zawsze,niestety.
Jakieś smutki i niechcieje krążą po wątku,może to tylko taki początek jesieni,nie mialyśmy właściwie czasu,żeby się na nią przygotować,bardzo dlugie lato skończylo się dość nagle .Myślę,że powoli powroci do was spokój ducha a uśmiech zacznie się pojawiać coraz częściej.
U mnie do znudzenia - ruch na powietrzu jest dobry na wszystkoMam wrażenie,że podczas jazdy przyjemny jest nie tylko wiatr we włosach,ale że takie małe wietrzyki wpadają mi też do środka glowy i robią tam systematycznie porządki
I wracam do domy taka lekka.
Byłam wczoraj na Kamerdynerze i jestem zachwycona.Film jest długi i nie ma w nim jakiejś porywającej akcji,za to światlo jest przepiękne i aktorzy naprawdę rewelacyjni.Jestem wdzięczna tworcom za oddanie naturalnych kolorów przyrody,która ani w filmie ani w rzeczywistości nigdy nie wygląda jak z folderu biura podrózy.Lubię też,kiedy nie wszystko jest powiedziane wprost,kiedy rządzą emocje,a tych jest w filmie mnóstwo.I sporo czasu na ich dostrzeżenie i poczucie.Lubię takie nieśpieszne tempo w filmie.Jest długi,nawet trochę się obawiałam,czy nie przysnę,bo przed wyjściem z domu mocno mnie morzylo.Ale nawet przez moment nic takiego mi się nie przydarzylo.
Kupiłam na dworcu w kiosku z przecenami wrześniowy numer Wysokich obcasów Ekstra i mnie zachwycił.Bardzo dużo o wewnętrznej wolności,o wolności i pasjach kobiet,dużo o czasie 50.Jeśli gdzieś traficie to bardzo polecam.Na pewno nie do łyknięcia ot tak,ale wielka przyjemność czytania powoli i okazja do paru przemyśleń,ale raczej tych z natury optymistycznych.
Wyjazd do S,dłuższe spotkanie z Marti,wspomniana gazeta i rower - wszystko to naraz wpłynęło na moje podejście do odchudzania.Dobra okazja do przemyślenia tego i owego.Tym razem chyba w porę zorientowałam się,że znowu wkręcam się w coś co mi bardzo nie służy i powoduje napięcie.Zawsze jak jestem u S to nie ma mowy o żądnym odchudzaniu,jedzenie jest tylko milym dodatkiem do innnych rzeczy.Trochę jak wyjazdy Sabinki di córki.I wracam do domu zwykle ciut lżejsza,ale nigdy cięższa.
I nie chcę już więcej skupiać się na jedzeniu i nadawać mu pierwszorzędnego znaczenia.Postaram się traktować je normalnie,jeść na co mam ochotę i co mi służy,w umiarkowanych ilościach,co daje się zrobić ,kiedy w głowie nie ma milionow zakazów.Próbuję od kilku dni i jakoś daję radę w sklepach,żeby czegoś nie kupować,albo kupić 5-10 dkg.
Przecież wiem już,że wybór rodzaju diety nie ma większego znaczenia,problem pojawia się zawsze ten sam - jak utrzymać jej trwanie i stosować się do zasądzonego nam dietetycznego wyroku.Pojeżdze na rowerze ile się da,potem czas pokaże co wybiorę,bo to wiem na pewno,że cokolwiek bym jadła czy nie jadła,to bez ruchu nie ma dla mnie życia.
I takie oto "Mądrości" przyszły mi do glowy z wiatrem![]()