Witam.
Nie jestem tutaj pierwszy raz, nie jestem też pierwszy raz na diecie.
Na diecie jestem..odkąd pamiętam, czyli przez całe życie.
Odchudzałam się już tyle razy..
Tyle razy mówiłam sobie, że odchudzam się już po raz ostatni, że już się nie złamię etc., niestety żadnej obietnicy nie dotrzymałam.
Jestem anonimowym żarłokiem.
Tzn skoro już to przed Wami wyjawiłam to może i nie takim anonimowym.
Mam bardzo często kompulsy, z którymi zaciekle walczę. I nie jest to zwykłe obżarstwo, gdzie zjem za dużo niż zakładałam, ale ogromne, ŚWIADOME kompulsy sięgające nawet 10 tys. kcal dziennie!
W moim życiu występują 2 tryby: dietetyczny i kompulsowy.
Gdy uruchamiam tryb dietetyczny wszystko jest pięknie - dietkuję wzorowo, jestem mega zmotywowana, wydaje mi się, że mogę góry przenosić, ćwiczę codziennie i mam energię do działania we wszystkich sferach życiowych.
Ale niestety, gdy zdarzy się wpadka jedzeniowa nie umiem nad nią zapanować. Gdy zjem coś niedozwolonego, np. kawałek czekolady albo batona to jest koniec - przełączam się z trybu dietetycznego na tryb kompulsowy i żrę (przepraszam za wyrażenie, ale inaczej się tego nazwać nie da), co popadnie. Nie ma MINUTY bez mielenia jadaczką. Zjem wszystko, co jest w domu, a im bardziej niedietetyczne i pyszne, tym lepiej! Nie podnoszę się od razu, o nieeee, zazwyczaj trwa to kilka dni albo nawet i dłużej.
Wtedy świadomie planuję, co zjem na drugi dzień i nawet jak nie mam potrzeby wychodzenia w domu to specjalnie ubiorę się i wyjdę do supermarketu, żeby obkupić się śmieciowym jedzeniem, wrócić do domu, włączyć tv/serial i zażerać się w samotności..
Przykre to wszystko, ale niestety prawdziwe.
Walczę z tym już bardzo długo i mam nadzieję, że kiedyś tego demona pokonam.
Moje motto na teraz brzmi: "Kiedyś zaczynałam wszystko od początku, teraz akceptuję moją wpadkę i idę dalej."
Jello w pigułce:
Nie będę zanudzać - był już taniec (w zespole wokalno-tanecznym - 4 lata), jiu-jitsu (3 lata), teraz jest Karate (10 rok) i siłownia (2 rok). Staram się trenować systematycznie, ale jak mam napad to sport jest ostatnią rzeczą, o jakiej myślę - ważne jest jedzenie i tylko jedzenie. Chcę to teraz zmienić i wierzę, że mi się uda!
Przed Świętami BN miałam swoją wymarzoną wagę w zasięgu ręki - brakowało mi 400g do osiągnięcia celu! Czułam się niesamowicie szczęśliwa z samą sobą! Ale Święta robią swoje... jadłam i jem, aż do teraz.
Obecna waga: nie wiem dokładnie, jutro się zważę, ale pewnie coś koło 63 kg.
Waga docelowa: 54-55 kg
Założenia diety:
* MŻ i WR
* nie liczyć kcal, ale też nie dokładać sobie "jeszcze jednej łyżeczki płatków", "jeszcze jednego kawałeczka kurczaka" (...)
* codziennie ćwiczenia - treningi albo siłownia (bieganie, orbi, rowerek, brzuchy, siłówka), niedziela wolna od ćwiczeń
* dużo wody
* herbatki non-stop!
* ograniczenie kawy do 2 filiżanek dziennie
* zmiana sposobu myślenia: NIE POSTRZEGANIA JEDZENIA JAKO NAGRODY, POCIESZYCIELA, PRZYJACIELA, który pomoże we wszystkim!
* nie chodzić głodna do sklepu
* pilnować godzin posiłków! (co 3 h to co 3 h, a nie co 2,5 h)
* nie jeść w łóżku, przed kompem, przed tv, tylko W KUCHNI PRZY STOLE
* jeść wolno!
* WYSYPIAĆ SIĘ! min. 7-8h snu, a co za tym idzie: OGRANICZENIE H SIEDZENIA NA KOMPIE!
P.S. Byłam tu już wiele lat temu, ale pod innym nickiem.
Też prowadziłam swój pamiętnik odchudzania i pamiętam, że wtedy "omal" nie osiągnęłam swojej wymarzonej wagi, brakowało mi dokładnie 300g..., ale oczywiście odpuściłam i nadziałam się na wielkie jojo.
Może to zabrzmi nad wyraz banalnie i naiwnie, ale wierzę, że tym razem się uda!
Zmienię moje nawyki dietetyczne i jedzenie nie będzie pełniło w moim życiu priorytetowej funkcji, jaką pełni teraz.
No to walczymy!