Na początek chciałam z wszystkimi gorąco się przywitać, ponieważ jestem nową forumowiczką. Na imię mam Weronika, mam 20 lat i... 25 kilo do zrzucenia.
Sama nie wiem od czego zacząć, chyba od tego, ze by się zapisać i w ogóle utworzyć ten temat zbierałam się kilka dobrych dni.
Wstaję rano, spoglądam w lustro i co widzę? Naprawdę spoorą kobietę... a nie tak miało być, miało być 55 góra 60... nieważne ile razy bym próbowała, nigdy nie udało mi się osiągnąć takiej wagi. Kończyło się na płaczu, bezsilności i drwiących spojrzeniach lekarza rodzinnego. Kiedyś mówiła "wyrośnie z tego, ma czas", ostatni raz kiedy u niej byłam po raz kolejny powtarzała "mniej jeść, mniej jeść"
Myślałam, że to problemy z tarczycą, bądź cukrem, ale badania i to wykluczyły. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że każdy paluszek, każda landrynka ma w sobie to coś co zbliża mnie do kształtu idealnego, zwanego kulą najedzona nie byłam, nie objadałam się więc myślałam, że wszystko jest okej. Do tego doszedł 11-godzinny tryb pracy, studia (weekendowo) co obniżyło znacznie i tak niewysoki poziom mojego ruchu...
Kilka dni temu powiedziałam sobie dość. Coś trzeba z tym zrobić, zaczęłam od oddania zalegającej na półce czekolady bratu, on i tak spali to na wspinaczce.
Niby postanowienie wspaniałe... pytanie tylko jak długo dam radę? Czy wytrwam. Ciało postanowiłam na początek rozruszać matą do tańczenia, myślicie, że to dobry pomysł?
Proszę o wsparcie, nie od dziś przecież wiadomo, że w grupie raźniej.
Pozdrawiam.