Witam wszystkich
Jak chyba wiele osób tutaj, znowu przeszłam na dietę. W grudniu moja waga wynosiła 98 kg. Nie ważyłam tyle od liceum! Niestety/stety w grudniu poznałam mężczyznę mojego życia.
Należę do kompulsywnych żarłoków i jem nie z głodu a z radości / smutku / szczęścia i każdego innego powodu. Właściwie nie ma powodu, który nie byłby dobry .
Ku mojej rozpaczy, mój mężczyzna jest łakomczuchem. Uwielbia słodycze, maszkiety (czyli wszelkiego rodzaju chipsy, paluszki, słone przekąski, ciastka, czekolady, cukierki i wszystko inne czego w najmniejszym stopniu nie można nazwać zdrowym). Razem z nim i ja się objadałam. Efekt: od grudnia przytyłam do 111 kg. Niestety, nie zareagowałam w porę i teraz przede mną długa droga. A byłam taka dumna, gdy udało mi się zrzucić 32 kg. Cóż, trudno. Na szczęście nie czekałam aż osiągnę z powrotem zatrważające 130!!! kilo i choć z lekkim poślizgiem, udało mi się w porę wejść z dietą.
Ponieważ na mnie działają tylko drastyczne diety, które bardzo ściśle określają co wolno, a czego nie, dlatego tym razem stosuję dietę wysoko proteinową znalezioną gdzieś na stronie internetowej. Dieta nie jest bardzo uboga w pokarmy, wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że można jeść dość dużo (jak na dietę oczywiście), mój umysł jednak dziwnie reaguje na samą świadomość diety. O ile normalnie mogę nie jeść cały dzień od śniadania i nie odczuwam głodu, o tyle na diecie głodna jestem non-stop. Zaraz po posiłku także odczuwam to nieprzyjemne uczucie ssania w żołądku. Nie wiem, mój umysł jest chyba jakiś dziwny.
Ale co tam. Dzisiaj dzień 4 diety, a świadomość szczupłej sylwetki warta jest wyrzeczeń.
trzymajcie kciuki.