Bajko - za moich czasów ;) Warszawy na grubaskach było sporo...
Butterku, chyba też wolę wolniej a przyjemniej. W ogóle chciałabym chudnąć, a nie tyć ;) W sobotę były warzywa :)
To znaczy:
śniadanie - omlet z dwóch jajek z pieczarką, kolendrą, wędzonym łososiem i sałatą;
mniej więcej taki:
Piniowe orzeszki: Śniadania w słonecznych barwach...
Tylko łosoś zamiast do środka, to na wierzchu - nawet ja nie podgrzewam dzikiego alaskańskiego łososia ;)
Na obiadokolację były kotlety z mielonego indyka, z morelami suszonymi (dwoma na 6 kotletów ;),orzeszkami piniowymi i ziołami (miętą i natką) w środku. Upieczone w piekarniku razem ze szparagami. I miks sałat z pomidorem, odrobiną oliwy i kawałkiem fety light błąkającej się po lodówce.
W niedzielę w zasadzie to samo, tylko zamiast omletu koktajl ;) a zamiast mielonych (mielone mam dziś na lunch pracowy) grillowane filety z indyka.
W niedzielę, po pierwszym dniu warzyw na wadze było stabilne, a dziś spadło o prawie kolejny kilogram...
Namierzyłam swoje stare wątki... Bolesne jest to, że przynajmniej od 10 lat (bo zarejestrowałam się na starym forum w lutym 2001 roku) walczę z nadwagą. I wygrywając od czasu do czasu bitwy, przegrywam wojnę...
Powrót na tarczy