Cześć,
Jestem tu bo potrzebuje wsparcia; bo wiem, że sama po prostu nie dam rady. No i jestem przy 5 punkcie programu który postanowiłam zrobić…
Moja historia jest typowa: odchudzanie "od zawsze". Rezultaty? a i owszem, niezłe (-10, -15, -25), jeśli stosowałam się do zaleceń, ale w którymś momencie coś blokowało mi mózg i jakoś tak bezwiednie wracałam do złych nawyków z elementami niezwykłego obżerania się.
No i tak jojo przeskakiwało swoje kolejne granice z roku na rok. Schudłam 25 kg a potem przeskoczyłam wagę wyjściową o dodatkowe 15 kg. Tydzień temu odważyłam się zważyć i po raz pierwszy w życiu zobaczyłam 109,5.
Masakra, nie? A ja do wysokich nie należę.
W zestawieniu z coraz częstszymi bólami w miejscu gdzie plecy tracą swą szanowna nazwę, zadyszką przy wchodzeniu po schodach, problemem z instalowaniem usb tokena do kompa pod biurkiem , nie wspominając o pedicure, postanowiłam się wziąć w garść… Aaa, jeszcze te namioty zamiast ubrań…
No i zaczęłam dietę, szło świetnie, ale dnia drugiego wieczorem skusiłam się na nadprogramową garść grochu jaśka (została z obiadu) a potem poszło jak lawina, która zakończyła swój oszalały bieg w słoiku z nutellą. Standardowy kompulsik…
No i tak oto doszłam do pytania: Jak to zrobić żeby było dobrze kiedy ja sama sobie to robie i jest źle?