Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale patrząc w lustro wcale nie widzę tych kilogramów. Dopiero dzisiaj gdy zrzucałam zdjęcia z aparatu doznałam szoku. Matko boska czy ja tak wyglądam?, nalana baba, która nosi brzuch wielkości piłki lekarskiej? Niestety to ja.
Do tej pory z motywacją było u mnie kiepsko a nawet gorzej,
Ciągłe wymówki, że od jutra, że to ostatni dzień, że przecież nie jest tak źle. Najpierw pierwsza ciąża i przytycie aż 30 kg. Potem niby zrzuciłam ale szybko nadrobiłam i nadwaga pozostała do dzisiaj. W międzyczasie przeszłam operację na otwartym sercu, faszerowanie sterydami i znowu wymówka, że przecież ja tyję bo sterydy. Gó... prawda, utuczyłam się przez obrzarstwo. Nawet wizja śmierci nie dała mi nic do myślenia. Wizja osierocenia rocznego synka również. Po operacji zero ruchu bo przecież chora jestem i wmawianie lekarzy, że wada serca została wyleczona spływały po mnie jak po maśle. W zeszłym roku wzięłam się za siebie ale nie długo bo zaszłam znowu w ciążę, teraz mam maleństwo w domu i się zastanawiam czy znowu kiedyś włożę ciuchy w rozmiarze 38?
Widzę siebie na zdjęciach i widzę nieszczęśliwą, grubą, tłustą młodą babę, która niszczy sobie życie.
Ale koniec, ostatnie badanie UKG mówi jasno serce jest odtłuszczone, pracuje ciężej niż powinno, nadciśnienie i ryzyko miażdżycy rośnie każdym dniem.
Koniec od dzisiaj walczę by nie osierocić swoich dzieci.
Po drodze pewnie upadnę ale wstanę i pójdę dalej.
Nie wiem tylko jaką dietę zastosować jako matka karmiąca mająca dziecko ze skazą białkową?