Witajcie,
Zdecydowałam się zacząć wątek odchudzania... dziwne, bo przeważnie z wagą walczę w ukryciu - zwłaszcza dlatego, żeby w chwilach słabości wszyscy nie krzyczeli: "Przecież jesteś na diecie! Zostaw to ciastko!". W takich sytuacjach przeważnie kupowałam czekoladę i po kryjomu pochłaniałam zamiast kostkę to całą tabliczkę. Ale może jak będę się publicznie spowiadać z obżarstwa i chwalić podjętym wysiłkiem, to ruszę do przodu... a raczej w dół z kilogramami.
Na wagę musiałam uważać całe życie i nigdy nie szło mi to specjalnie dobrze. Ale przed ślubem miałam trochę więcej zapału, więc połączenie wysiłku i stresu dało mi 73 kg przy wzroście 172 cm. Nadal byłam "dobrze zbudowana"- ale już zdecydowanie lepiej wyglądałam. Potem podróż poślubna "all inclusive", pyszne obiadki dla mężusia z pięknie udekorowanymi deserami, święta, słodkie drinki i słone zakąski sylwestrowe, krótkie wakacje piwne i... 80 na liczniku. I to w 4 szczęśliwe miesiące... Tym tempem, to ja na wiosnę będę mieścić się tylko w drzwi balkonowe...
Niestety nie jest łatwo wyjść z ciągu... Jedzenie, a zwłaszcza słodycze jest dobre na każdą okazję - żeby uczcić sukces, spędzić romantyczny wieczór, spotkać się z rodzicami, znajomymi, poprawić humor, zabić czas...
Poza tym:
-> Im lepiej wyglądam tym lepiej się czuję (to oczywiste dla wszystkich), ale jak się lepiej czuję, to pozwalam sobie na "przyjemności", w czego efekcie gorzej wyglądam...
->Jak tyję i coraz gorzej wyglądam, to pocieszam się "małymi przyjemnościami", więc wyglądam jeszcze gorzej...
I dochodzę do sedna - muszę przestać cieszyć się jedzeniem. Łatwo powiedzieć. Może ma ktoś jakieś pomysły, poza gotowaniem obleśnych obiadów?
To może zacząć czerpać radość z czegoś innego? Będę próbować, żeby nie było tak jak zawsze: może kino? (Nachos z colą), albo na spacer (będzie lepiej obiadek smakował), może impreza (alkohol i zakąski), może zwiedzimy Toruń (koło obserwatorium jest urocza kawiarenka w której serwują pyszną czekoladę na gorąco)...
+ruch... ale to już zupełnie inny temat - przecież na niego nigdy nie ma czasu...
Pomóżcie, jeśli wiecie jak, jeśli nie to trzymajcie kciuki, żeby istniało proste matematyczne rozwiązanie mojego problemu, wtedy może się uda...