Skoro Jola zaczęła dzisiaj w błękicie to dołączę troszkę turkusu na dzień dobry
. No z tym moim miłowaniem zwierzaków to było raczej dziwnie. Nigdy w dorosłym życiu zwierzaka nie miałam, nie odczuwałam nawet wielkich ciągot do posiadania, bo zawsze dużo podróżowałam, przemieszczałam się i uważałam, że to wyklucza posiadania żywego stworzenia.
No w moim układzie, osoby mieszkającej w pojedynkę, najbliższą rodzinę mającą około 100 km od siebie.
No ale stało się inaczej. To nie ja wybrałam dla siebie zwierzaki, tylko one znalazły mnie.
Na moją malutką działkę w ogródkach działkowych (400m2) ktoś podrzucił w czerwcu wiosenny miot kociaków.
Były to dwie dymne, niezbyt urodziwe szylkretki- dziewczynki (szylkretki prawie zawsze są samiczkami) i prześliczny biało szary kocurek.
Miały 5 tygodni, już umiały pić mleko, ale jeszcze z miesiąc powinny być z matką.
Kociaka można szczepić jak ma 10-12 tygodni. Ochroną dla niego są w tym okresie między urodzeniem, a szczepieniem, przeciwciała matki.
Moje pozbawione mleka matki po jakimś tygodniu zaczęły chorować.
Co one miały dokładnie nie wiem, objawy były panleukopenii, test też wyszedł +.
Panleukopenia to zapalenie jelit, wyniszczająca biegunka dająca 95 % śmiertelność.
Zaczęłam walkę o ich życie, dotarłam do fundacji, która miała sprowadzoną surowicę z kota ozdrowieńca, po szpitalu jednej kociczki Kasi, kroplówkach, zastrzykach, podaniu na własną odpowiedzialność tej surowicy- nie wszyscy weterynarze w nią wierzą - uratowałam wszystkie.
Ale ten pierwszy miesiąc, w którym co chwila aplikowałam maluszkom strzykawkami w pyszczki, a to nifuroksazyd na biegunkę, a to lakcid na dobrą florę bakteryjną, a to myłam "obesrane" kłębuszki futra i prałam pościel, dywaniki, ręczniki itp to do końca życia będzie mi tkwił w pamięci.
Tak się rozpisałam bo chcę, żebyście mnie zrozumiały dlaczego tak bardzo pokochałam te 3 futrzaste stworki.
Ja nie mam dzieci, wnusiów tylko po siostrzeńcu, ale Szarlotka -kocurek, Kasię i Browni -kociczki traktuję jak swoje zwierzęce dzieciaki.
Chciałam jedną kociczkę (najładniejszą i najsilniejszą) wyadoptować, ale osoby, które ją wzięły od weterynarza, dowiedziały się jaka to ciężka choroba, ta panleukopenia, którą moje kociaki miały i bojąc się, że zarażą swoja domową kocicę oddały mi Browni po pół godzinie.
A ja, jak przeżyłam rozstanie z moją brunatną kruszynką i jak ją odzyskałam, to wycofałam ją z listy adopcyjnej.
No bo 2 czy 3 koty to już niewielka różnica. No z 300 zł na miesiąc kosztów utrzymania.
Przepracowałam jeszcze rok dłużej, żeby ogarnąć mój koci miot i w ten sposób na starość i samotność dostałam od Opatrzności czy Losu swoją rodzinę.